no i zaspalam. Bethoveen z komorki odezwal sie punktualnie o 7.08 , tak jak ustawilam go wieczorem. Ale stanowczo za cicho. Wylaczylam budzik, wrocilam do wyrka, przytulilam komorke jak misia i zasnelam. Obudzilam sie 8.31. Autobus mialam 8.20 wiec zeby na niego zdazyc musialabym chyba podjechac taksowka do miasta, ktore, tak sie sklada, jest dalej niz szpital. Nie wiem jak tego dokonalam ale 8.50 bylam juz poza domem i kiwalam na Lysego, ktory spokojnie zmierzal swoim czerwonym autobusem 33 do przystanku. Lysy ma akurat kursy z koncowka 45, wiec praktycznie zawsze go spotykam kiedy jade w strone miasta. Na oddziale bylam 15 minut po 9 wiec pewnie mi odejma kilka euro, ale co tam. Jutro znowu ide dodatkowo na rano bo Eisha pojechala z dzieckiem do sanatorium. Jeanne biegala jak szalona i nerwowo sprawdzala porzadek na oddzialach. Pol roku temu awansowala na supervisorke, po 15 latach w szpitalu, i jeszcze nie zdazyla sie wyluzowac. Ale jest mila i bardzo pomocna.
Bede spadac bo o 14.05 mam 37. Pracowity dzien wiec nalezy mi sie kurs przy zatoce. A co!